Oszustwo w innowacyjnej skórze.
Pamiętacie czym była firma Theranos założona przez „genialną” dziewiętnastolatkę Elizabeth Holmes? Szybkie przypomnienie. Owa obrotna przedsiębiorczyni uzyskała od inwestorów ponad 700 milionów dolarów celem sfinansowania produkcji supernowoczesnego narzędzia diagnostycznego. Urządzenie to przy pomocy zaledwie jednej kropli krwi badanego, niemalże natychmiast mogło podać aktualne dane dotyczące chorób na jakie cierpiał badany. Ponadto analizowało skład jego ciała, a nawet miało przewidywać na jakie choroby może zapaść w przyszłości. Wszystko to w zaciszu domowego ogniska. Cudo prawda? Niestety, w szczególności dla Elizabeth, jej „wynalazek” okazał się jednym wielkim „scamem”. A 3 lutego 2022 r. Kalifornijski sąd federalny skazał ją za oszustwa, w tym defraudacje pieniędzy inwestorów.
Theranos a NFT
Zasadne zatem będzie pytanie, co wielomilionowe oszustwo Elizabeth Holems ma wspólnego z NFT. Przede wszystkim – innowacyjność. NFT (z ang. Non Fungible Token – Token niewymienialny) to wpis informatyczny w system zwany „blockchain” (z ang. „łańcuch bloków”). Ten ostatni stanowi nic innego jak cyfrową księgę przychodów i rozchodów. Rejestrowane są tam wszystkie transakcje dokonywane w ramach danej sieci. Blochchain działa jednak z tą różnicą względem fizycznej księgi, że jak już raz coś trafi do tej elektronicznej nie może zostać z niej już usunięte, zmienione czy sfałszowane. Za każdym razem tworzone są bowiem kolejne wpisy, i kolejne, i kolejne… to nie ma końca. Token natomiast to potwierdzenie, że wpis tym wirtualnym rejestrze należy wyłącznie do danej osoby. Z założenia ma być on unikalny, co odróżnia go w tym zakresie od Bitcoina, który jest jak 1 zł. Możemy wszak zamienić się tymi monetami – efekt będzie taki sam.
Jak to działa?
NFT są zatem wpisami do łańcucha blochchain. Najpopularniejszy system przewidziany na NFT to Ethereum blockchain i jest całkowicie oderwany od blockchaina Bitcoina. Następnie, jakaś mądra głowa posiadająca tajemną supermoc programowania może napisać program. Nie będzie to jednak Bestplayer albo Paint. Będzie to program działający wyłącznie w ramach Ethereum blockchain mający za zadanie umieszczenie w tym łańcuchu nowego wpisu – NFT. Te programy to tzw. Smart contracts. Nie mają one jednak nic wspólnego z umowami, jakie zawieramy na co dzień. Twórca programu może umówić z potencjalnym nabywcą, że dany program będzie zachowywał się w jeden przewidziany sposób. Będzie on przedstawiał cyfrowe odwzorowanie np. nokautującej ręki Marcina Najmana. Z tą różnicą, że zamiast obrazu czy odlewu z mosiądzu, będzie to ciąg kodu źródłowego. Natomiast po odpowiednim odczycie ujawni dzieło wielu lat treningów i wielu stoczonych walk w formie zwykłego zdjęcia.
Zatem kupując NFT nabywamy jeden unikany i wyjątkowy wpis w łańcuchu Ethereum blockchain. Reprezentuje on unikalną rzecz materialną, możliwą do zobaczenia przez każdą osobę potrafiącą odczytać kod źródłowy. Kodu jednak nikt nie może zmodyfikować, usunąć czy sfałszować.
NFT nie jest zatem cyfrową sztuką – jest to raczej paragon lub faktura, który otrzymalibyśmy po kupieniu dzieła sztuki.
Niby wszystko fajnie…
Gdy kupujemy samochód zawieramy umowę sprzedaży z dotychczasowym właścicielem lub dealerem. Po paru miesiącach stwierdzamy jednak, że świeżo kupione trzydrzwiowe coupe nie nadaje się jako samochód dla czteroosobowej rodziny. Sprzedajemy je zatem zawierając kolejną umowę. Kupującego nie obchodzi jednak jakie były warunki umowy, którą zwarliśmy, gdy to my postanowiliśmy nabyć ten sportowy samochód. Z NFT jest ten problem, że gdy zawrzemy z twórcą programu (Smart Contract) umowę sprzedaży danego NFT, w momencie, gdy sami będziemy chcieli je sprzedać kupujący nie kupi już od nas NFT. Kupi jedynie wpis, świadczący o tym, że kiedyś programista oraz właściciel NFT taką umowę zawarli. To jej postanowienia, w tym np. warunki korzystania z NFT, będą wiążące dla każdego następnego nabywcy.
Pośladek Dody
Polska celebrytka Doda pewnego dnia postanowiła zrobić skan 3D swojego ciała. Podzieliła je na 400 fragmentów, z czego każdy miał zostać sprzedany jako unikalny token – NFT. Cena wywoławcza pierwszych dostępnych fragmentów wynosiła 200 dolarów amerykańskich (update: teraz cena wynosi 450 $…). W tym celu stworzono specjalny blockchain w ramach strony https://dodanft.com, gdzie można nabyć to wiekopomne dzieło.
Tzw. „myk” polega na tym, że gdy już zostaniemy szczęśliwym posiadaczem tokena np. reprezentującego prawy pośladek wokalistki, możemy oglądać go wyłącznie za pośrednictwem tej witryny. Jeżeli natomiast znudzi nam się widok i postanowimy sprzedać komuś token, musi odbyć się to w ramach blockchaina dodanft.com. Jeżeli natomiast będziemy chcieli upłynnić NFT za pomocą np. wspomnianej Ethereum Blockchain, z umowy zawartej pomiędzy „nabywcą pośladka”, a twórcą programu z pewnością wynika wyłączność – oglądasz, handlujesz NFT Dody tylko za pośrednictwem dodanft.com. W konsekwencji coś za co zapłaciliśmy 450 $, sprzedawane w ramach innego łańcuch blockchain ma już wartość 0 $.
Problem narasta, gdy sprzedaliśmy dane NFT, nabywca je odsprzedał itd. itd., aż w końcu zgłasza się do nas już 27. kolejny nabywca cyfrowego odwzorowania pośladka Dody. Twierdzi, że nabył token nie za 450 $, a za 450.000 $, ale witryna została zamknięta, a token wprowadzony np. do Ethereum blockchain nie chce zadziałać. Jego wartość jest w tym momencie zerowa. Kto w takiej sytuacji ma odpowiedzieć za utratę 450.000 $? Niestety na to pytanie nie można na razie udzielić racjonalnej i zgodnej z prawem odpowiedzi.
Czy to już?
Na razie NFT w większości służą zabawie inwestorów, ale również są przedmiotami pozarynkowych transakcji między fikcyjnymi podmiotami czy prania brudnych pieniędzy. Ich potencjał jako narzędzi rynkowego obrotu cyfrowymi odwzorowaniami dzieł sztuki jest na razie niewielki. Dodatkowo narastająca moda na NFT tworzy tzw. bańkę spekulacyjną, która za jakiś czas może rozpaść się potężniej niż bańka internetowa w 2001 r. czy bańka na amerykańskim rynku nieruchomości w 2008 r.